„Błękitna rzeka, mrówki i kula z burzą”
Wrocław, miasto o kamiennych twarzach spowitych w mgłę poranka – tak je widziała Jo na początku swojej podróży z rodzicami. Miasta były dla niej zawsze takie same – tymczasowe przystanki pomiędzy jednym a drugim lotniskiem, hotelowym pokojem i kolacjami przy obcych stołach. Jej świat był szarą mapą linii lotniczych, nie kolorowych uliczek.
„Co tu robimy?” zapytała podczas spaceru wzdłuż Odry. Matka uśmiechnęła się lekko – ten jej charakterystyczny gest ciepłego zrozumienia – i odpowiedziała: „Załatwiamy pewne umowy.” Słowo „umowy” zawsze brzmiało dla Jo jak zaklęcie dorosłych, coś niepojętego i odległego. Wiedziała tylko, że te “załatwiane umowy” wiązały się z częstymi podróżami jej rodziców po świecie – a co za tym idzie – z kolejnymi miastami stającymi się dla niej jedynie tłem dla dni spędzanych w hotelowych pokojach.

Dziś jednak było inaczej. Dzień zapowiadał się wyjątkowo: wizyta w Muzeum Iluzji! Wyobrażała sobie sale pełne magicznych przedmiotów – unoszące się krzesła, zwierzęta z papieru ożywione przez tajemną moc i lustra pokazujące świat odwrócony do góry nogami. Czekała ją przygoda jak w bajce…
Odra tętniła życiem: małe łódki sunęły po wodzie, a na nabrzeżu cumował ogromny statek przekształcony w restaurację. Jo zatrzymała się zafascynowana tym ostatnim widokiem. Jak wielu ludzi zmieściło się wewnątrz? I ileż tam musiało być jedzenia i picia? I jak to możliwe, że wszystko mieści się na jednym statku?!
Kiedy dotarli do Muzeum Iluzji, Jo poczuła nagłe ukłucie niepokoju. Czy te iluzje okażą się naprawdę ciekawe? A co jeśli będą… groźne?
Wnętrze Muzeum powitało ją chaosem barw i kształtów. Już na samym wejściu stały gabloty wypełnione dziwnymi przedmiotami – lalki, zegary, porcelana… Jo pobiegła w ich stronę z dziecięcą radością. „Patrzcie! Iluzje!” zawołała podekscytowana.
„Jo-chan,” usłyszała głos matki pełen łagodnego rozbawienia: „To są pamiątki, które można kupić. Najpierw musimy wejść na wystawę.” Zmarszczyła nos – poczuła się trochę zawiedziona… i zakłopotana… Nie wiedziała przecież że to nie „iluzje”, a przedmioty do kupienia!
Kiedy jednak przekroczyli próg właściwej ekspozycji, zmieszanie szybko ustąpiło miejsca fascynacji.
Pierwszy pokój był zaskakujący – Jo poczuła się tam jak liliput w gigantycznym świecie. Jeśli odpowiednio się patrzyło, wszystko wokół było ogromne: meble, przedmioty codziennego użytku… Rodzice zrobili jej zdjęcia – wyglądała na maleńką mrówkę siedzącą przy wielkim stole! Śmiali się i robili sobie podobne fotki – oni też wyglądali jak małe mrówki.

Następnie trafili do sali pełnej „niemożliwych figur geomantycznych”. Jo słyszała jak babcia często mówiła o geomancji. Nie rozumiała nic z tego poza tym, że to jest pożyteczne. Kiedy jednak rodzice poprawili ją i wyjaśnili, że chodzi o figury „geometryczne”, spojrzała uważnie na figury – a potem wykrztusiła: „One są źle narysowane! Musimy powiedzieć pani pilnującej, że ja lepiej potrafię!”
Rodzice uśmiechnęli się. „Jo-chan,” powiedział ojciec łagodnym głosem – „To właśnie jest iluzja.”
Zrozumienie dotarło do niej powoli – jak promień słońca przebijający się przez gęstą chmurę. Można narysować coś tak, że wygląda inaczej niż w rzeczywistości? To było… bardzo ciekawe!
Kolejny obraz – „Muzeum w Muzeum” – był panoramicznym widokiem galerii sztuki, który dzięki złudzeniom optycznym wydawał się trójwymiarowy. Jo chodziła przed nim z boku na bok, podziwiając zmieniający się widok. Przypominało jej to patrzenie na twarz pani Sakai – nauczycielki matematyki – która po założeniu okularów stawała się jeszcze ładniejsza!
Jednak to starodawne zabawki dla dzieci: wirujące urządzenia z papierowymi rysunkami, które dzięki ruchowi ożywały, najbardziej podbiły serce Jo. To były zabawy bez ekranu – takie jak te nad rzeką w Japonii – kiedy ona i jej przyjaciółka Hana zbierały kwiaty, wrzucały płatki do wody i wymyślały historie o ich podróżach. Kiedyś widziała konia z bajki „Momotaro” – ten tutaj, biegnący w zabawce, był trochę podobny! Nie chciała stamtąd wychodzić – te zabawki były tak ciekawe.
Dopiero słowa rodziców wyrwały ją z transu: „Chodźmy dalej – tam jest kula wypełniona burzą!”
Jo poczuła mieszaninę ciekawości i nieufności – czy to prawda, że w środku kuli dzieją się takie rzeczy?

Okazało się, że chodzi o szklaną kulę z wyładowaniami elektrycznymi. Kiedy matka podeszła bliżej i przyłożyła dłonie do jej powierzchni, iskry skierowały się w stronę jej palców! Nie zrobiły jej jednak żadnej krzywdy – to tylko niesamowite zjawisko fizyczne. Patrzyła jak rodzice dotykają kuli i czuła dziwne uczucie: podobało jej się to – ale jednocześnie bała się to zrobić…
W końcu pomyślała o Hanie, która zawsze jej mówiła że musi być odważniejsza. „Hana by tak zrobiła,” szepnęła do siebie i podeszła bliżej kuli – z determinacją w oczach. Dotknęła jej!
Poczuła się niesamowicie! To było nowe uczucie – przełamanie strachu, zwycięstwo… Już wyobrażała sobie jak będzie opowiadać o „kuli wypełnionej piorunami” przed całą klasą i panią Sakai.
Przechodziła dalej przez kolejne iluzje – plakaty miast wyglądających jak zwinięte naleśniki, lustra zniekształcające odbicia… Jo starała się zapamiętać wszystko – zrozumieć jak działają te iluzje optyczne. Na szczęście miała cierpliwych rodziców i uśmiechniętą „panią pilnującą”, która chętnie odpowiadała na jej pytania.
Kiedy wychodzili z Muzeum, Jo czuła się lekka jak ptak. To był naprawdę dobry dzień!
Podczas powrotnego spaceru wzdłuż Odry zaczęła patrzeć inaczej na otaczające ją rzeczy. Czy to co widzi jest prawdą, czy może tylko iluzją? Czy rzeka płynie naprzód – czy też stoi nieruchomo a ona sama porusza się do tyłu?
Świat nagle stał się bardziej skomplikowany… I o wiele ciekawszy…
Kumiko Ayame
Wrocław 2025 r.
—
Fotografiki skomponował Dawid Jary.
Aparat: Nikon F, zmodyfikowany do współpracy z niestandardową optyką (Fmod)
Obiektyw: AmiJar M5 – własnej konstrukcji, ogniskowa 250 mm, przysłona f/18
Wszystkie fotografiki to RAW – bez cyfrowej edycji.
—
Muzeum Iluzji
ul. Staromłyńska 4
50-266 Wrocław




















