Sobótka w czerni eksperymentalnej

„Ciężar gwiazd”

Może i maj jeszcze trzymał resztki chłodnego powiewu, ale nad Sobótką wisiało ciężkie, ciepłe powietrze, tak gęste, że nie ustępowało nawet późną nocą. Adam szedł z opuszczonymi ramionami – pozostałości męczących dwunastu godzin spędzonych w szpitalnych murach, wśród choroby i żalu, obciążały go niczym nieznośny całun. To była wymagająca praca: bycie świadkiem cierpienia, leczenie ciał, często niosących złamane dusze, wyczerpujące obliczanie nadziei wobec beznadziei. Lecz zdarzały się momenty – ulotne przebłyski w odradzających się oczach albo szept pełen wdzięczności – kiedy wśród całego tego chaosu narastało poczucie spełnienia. Dziwne i gorzkosłodkie zadowolenie.

Ulicami rozciągała się cisza pod niemym spojrzeniem gwiazd – niezachwianym blaskiem światów liczących miliardy lat, oddalonych od cichego smutku Sobótki. Usiadł na drewnianej ławce przy drodze. Jej pomalowana farbą powierzchnia popękała, znajdując chwilową ulgę w tym niemym geście. Konstelacje zdawały się być niezwykle blisko tej nocy. Czuł, że gdyby chciał, mógłby posmakować gwiezdnego pyłu.

Nagle z oddali dobiegł go dźwięk: narastający, głęboki, gardłowy pomruk, mechaniczne westchnienie łamiące ciszę, coraz głośniejsze i coraz intensywniej rezonujące, jakby ogromne maszyny zbliżały się do tej spokojnej ulicy. To było niemożliwe, w Sobótce obwiązywał zakaz ruchu dla pojazdów o takich gabarytach.

Wbił wzrok w ciemność, licząc, że coś dostrzeże, lecz nie było widać żadnych świateł. Tylko narastający dźwięk tych tajemniczych kolosów sunących ku niemu. Hałas stał się niemal przytłaczający i rezonował z każdą sekundą coraz głośniej… Adam poczuł w piersi supeł – pierwotny lęk pozbawiony wszelkiego logicznego uzasadnienia.

Wtedy je zobaczył: nie jedną, lecz siedem, może osiem ciężarówek – ciemny konwój pędzący w dół drogi, z pogwałceniem wszelkich przepisów. Poruszały się bez świateł, sunąc niczym zdradliwe cienie. Każdy pojazd wydawał się wyspą samą dla siebie, promieniując złowrogo hukiem silnika. Ale nie tylko ich rozmiar zaniepokoił Adama, lecz taże coś w ich… wyglądzie. To nie były nowoczesne ciężarówki. Te, które widział teraz, pochodziły jakby z filmów historycznych – solidna, prawie surowa budowa, obrazy z dawnych zdjęć tonowanych sepią. Jakby zostały przeniesione prosto z żywego muzeum historii albo nawet – odważył się pomyśleć o nieprawdopodobnym – prosto z innego wymiaru czasu.

Miał wrażenie, że przypominają pojazdy widywane podczas europejskich rekonstrukcji historycznych. Spróbował racjonalizować swoje myśli, desperacko szukając wytłumaczenia. Może to właśnie jest jakaś nieodpowiedzialna grupa, nieco pokręcony i niefortunny pokaz teatralny?

W ciemności, między przejeżdżającymi olbrzymami, dostrzegł przelotne widoki – sylwetki ludzi siedzących w kabinach, widoczne przez zamglone parą szyby. Raz, tylko raz, kiedy jedna z ciężarówek przewijała się na tle słabego światła księżyca, mignęła mu ochrowa tkanina i dłoń trzymająca papierosa żarzącego się czerwienią. Kształt i ostrość linii hełmu tego człowieka… były nie do zapomnienia. Obmyła go fala lodowatego chłodu.

Walczył ze strachem. Rekonstrukcja historyczna? Prawdopodobnie tak… Nie mógł jednak odrzucić tego obrazu – oczy wpatrujące się bez wyrazu przed siebie, sztywna postawa… Wszystko to było głęboko niespokojne, wręcz złowrogie. Jakby nagle jakieś kosmiczne prawo zostało naruszone.

Ostatnia ciężarówka – ostatni pojazd w tym hałaśliwym pochodzie – przejechała obok niego. Plandekę zabezpieczającą ładunek usunięto i Adam dostrzegł przerażający widok: zamontowany na płaskim podwoziu ogromny karabin maszynowy MG42. Jego lufa błyszczała złowieszczo. Obok jechał żołnierz, czujny i celujący w mrok za konwojem.

Dla Adama czas przestał istnieć. Krew zamarzła mu żyłach. Ciężarówki wspinały się w ciemność. Znikając, pozostawiły po sobie echo skrzypiących kół oraz woń podobną do zapachu starego oleju napędowego i palonego drewna.

Potem… nic. Cisza. Dezorientujący przeskok. Nagłe przywrócenie świadomości.

Nadal siedział na ławce – chłód drewna drażnił skórę, a gwiazdy jasno lśniły nad nim. Sen dopadł go nieoczekiwanie, zapewne przez wyczerpanie po ciężkiej pracy.

„To tylko koszmar” – wymamrotał, budząc się, jakby właśnie wychodząc ze śmiertelnego uścisku… Wyrazista, niepokojąca halucynacja, urodzona ze zmęczenia i długich godzin na dyżurze.

Wstał. Droga w kierunku domu – każdy krok odbijał się echem na cichej ulicy. Było coraz chłodniej.

Kiedy dochodził do domu, usłyszał dźwięk. Początkowo ledwie słyszalny, prawie niezauważalny, lecz bez wątpienia obecny – złowieszczy pomruk w oddali… zbliżających się ciężkich pojazdów…

Dawid Jary
Sobótka 2025 r.

Fotografiki skomponował Dawid Jary.
Aparat: Nikon F, zmodyfikowany do współpracy z niestandardową optyką (Fmod).
Obiektyw: AmiJar M5 – własnej konstrukcji, ogniskowa 250 mm, przysłona f/18.
Wszystkie fotografiki są w formacie RAW, nie były poddawane cyfrowej edycji.