„Cicha fala”
Słońce przesączało się przez taniec sierpniowych drobinek w oknach biblioteki w Radwanicach. To był mój pierwszy dzień, już oficjalnie. Moja katedra ciszy, zbudowana z papieru i atramentu; dziedzictwo powierzone rękom ze świeżym dyplomem uniwersyteckim. Fala emocji, niemal bolesna w swej intensywności, przeszyła mnie, gdy przekręciłam klucz w zamku. Znajomy stuk odbił się echem dziwnie głośno w tym schronieniu… jakoś sympatycznie…

Od dzieciństwa marzyłam o takiej chwili, ukryta gdzieś w spokojnym kącie, otoczona historiami szepczącymi sekrety z każdej półki; o azylu, gdzie myśli mogły się swobodnie rozwijać na kartkach papieru. Biblioteka Uniwersytecka była moją bezpieczną przystanią w tamtym czasie, gdy świat zewnętrzny pędził w szaleńczym tempie. Wtedy nie zdawałam sobie sprawy, że takie schronienia naprawdę istnieją poza murami akademii, pielęgnowane przez jednostki oddające swoje życie nie tylko książkom, lecz także budowaniu społeczności poprzez wspólną wiedzę.
Dorota Nowakowska była jedną z tych rzadkich dusz. Przez czterdzieści lat tym miejscem pieczołowicie opiekowała się kobieta, której imię było nierozerwalnie związane samymi Radwanicami. Zmieniła je z surowego repozytorium woluminów w prawdziwą komnatę serca Dolnego Śląska – przestrzeń, gdzie idee rozkwitały obok lokalnych przedsięwzięć artystycznych. Biblioteka nie była prostą wypożyczalnią – Dorota tchnęła w jej ściany życie. „Każda książka znajdzie swojego czytelnika” – powtarzała z przekonaniem, które nie dopuszczało dyskusji – „i każdy czytelnik jest tutaj mile widziany”. Mantrę tę odmawiałam teraz sama do siebie, mając nadzieję, że w jakiś sposób mnie wesprze.
Jej pożegnanie było czymś wyjątkowym. Ulica prawie utknęła pod naporem tłumu ludzi chcących okazać wdzięczność – radosny korek, który wymagał delikatnej perswazji ze strony posterunkowego Kowalskiego, aby zapobiec całkowitemu paraliżowi. Obraz ten w ostatnich tygodniach odtwarzałam w pamięci wiele razy, zarówno z pokorą wobec skali wsparcia, jak i z obawami przed objęciem roli zajmowanej niegdyś przez tak wielki autorytet. Czy ja, Jola Szymańska, świeżo upieczona absolwentka, przepełniona entuzjazmem, lecz rozdarta wątpliwościami, mogłam dorównać spuściźnie?
Pierwszy miesiąc był nauką pod czujnym okiem Doroty, delikatnym zanurzeniem się w świat praktycznych spraw. Skontrum, procedury wypożyczalni, porządkowanie księgozbioru, system biblioteczny – chłonęłam to wszystko niemal bez wysiłku. Moje wykształcenie stanowiło solidną podstawę, a pasja napędzała szybkie opanowanie wiedzy. Jednak zrozumienie subtelnych rytmów społeczności okazało się zadaniem trudniejszym niż wszystko, co można było znaleźć w podręcznikach. Sposób, w jaki pani Kaczmarek zawsze prosiła o konkretne romanse, ciche skinienia między dwoma starszymi panami dyskutującymi na temat historii Siechnic… To niuanse, których nie znajdziemy w żadnych podręcznikach do bibliotekoznawstwa.
Pamiętam doskonale jedno popołudnie – jadłyśmy z Dorotą śniadanie, gdy mówiła cicho, ale ze stanowczością, o wyborze wymagających tytułów. „Najlepsze książki” – powiedziała, a jej oczy błyszczały figlarnie – „to te, które najpierw powodują nasz dyskomfort”. Wtedy dotarło do mnie, że bycie bibliotekarką nie polega jedynie na katalogowaniu i wypożyczaniu, ale chodzi też o tworzenie doświadczeń – prowadzenie czytelników ku możliwościom, których wcześniej sobie nawet nie wyobrażali.

Jej ostatni dzień nadszedł z cichą pewnością. „Nie zapominaj podlewać draceny!” – pożegnalne słowa, mały, niemal zabawny gest ostatecznej odpowiedzialności i namacalny symbol miejsca, które pielęgnowała tak troskliwie przez dziesięciolecia, pozostawiając nie tylko instytucję, lecz również coś organicznego, stworzonego. Czterdzieści lat oddanych zapewnianiu dostępu do wiedzy, rozwijaniu umysłów; czterdzieści lat spędzonych na skrupulatnym budowaniu księgozbioru.
Mój pierwszy dzień wyłonił się jasny i słoneczny. Wspinając się po schodach, ku tym drewnianym drzwiom – ku mojej bibliotece – poczułam falę spokoju. Chłonęłam teraz wszystko wokół – książki zajmujące każdą ścianę, obraz lokalnej artystki. Uśmiechnęłam się, czując, że jestem we właściwym miejscu.
Kiedy usiadłam za biurkiem, przygotowując się do pracy, usłyszałam dzwonek sygnalizujący zbliżającą się osobę. Ekscytacja… Kto będzie moim pierwszym czytelnikiem? W progu pojawiła starsza kobieta – jej twarz była naznaczona latami mądrości i czymś więcej… iskrą niepewnego oczekiwania.
„Dzień dobry, pani Kowalska!” – przywitałam się z uśmiechem, mając nadzieję, że dobrze wypadnę.
„Dzień dobry, pani Jolu! Czy mogłaby pani polecić mi jakąś nowość?”
Dawid Jary
Radwanice 2025 r.
—
Biblioteka Publiczna w Radwanicach
ul. 1 Maja 7
55-015 Radwanice
—
Fotografiki skomponował Dawid Jary.
Aparat: Nikon F, zmodyfikowany do współpracy z niestandardową optyką (Fmod).
Obiektyw: AmiJar M5 – własnej konstrukcji, ogniskowa 250 mm, przysłona f/18.
Wszystkie fotografiki są w formacie RAW, nie były poddawane cyfrowej edycji.























