„Pionek”
Sarkazm był moją naturalną tarczą, pancerzem wystarczająco grubym, by odciąć mnie od jakichkolwiek próśb o emocje. A emocje… Te chyba zostawiłem w liceum, razem ze zdrowym rozsądkiem i ambicjami. Teraz jestem Maks, człowiek-szmata, który wymazał ze swojego życia biotechnologię, rodzinną miłość i jakiekolwiek perspektywy na przyszłość. A na pocieszenie mam wieczorne sprzątanie po szachistach w Hetmanie we Wrocławiu.

Pan Rafał, prezes klubu, trener i generalnie chodząca encyklopedia wiedzy o grze królewskiej, przywitał mnie z miną człowieka, który właśnie zmierzył się ze stratą życia. „Maks? Kolega zachorował? No dobrze. Mycie podłóg, stoły, sanitariaty, kuchnia. Wszystko jak zwykle.” Powiedział to, jakby wydawał wyrok. I pewnie tak było – wyrok na moje życie jako człowieka sprzątającego. Trofea? „Pana kolega czyści je od dwóch dni, kiedy skończy w pomieszczeniach.” Oczywiście. Bo co innego mógłbym robić, poza polerowaniem cudzych sukcesów?
Siedem wieczorów temu pomyślałem, że to będzie najgorsza robota na świecie. Teraz myślę, że się myliłem – jest tylko trochę gorsza niż wszystkie dotychczasowe.
Podłoga pod mopem była jak złośliwa mapa moich porażek. Każdy brudny fragment przypominał o czymś straconym. W dzieciństwie byłem cholernie ciekawski. Pamiętam, jak w wieku ośmiu lat rozebrałem zegarek taty na części pierwsze, żeby zobaczyć „jak to działa”. Skończyło się oczywiście awanturą i zakazem zbliżania się do elektroniki. W szkole średniej byłem geniuszem. Nauczycielka polskiego płakała, zapewne ze wzruszenia, czytając moje wiersze. „Maksie, masz talent!” – mówiła z przymkniętymi oczami. A teraz? Teraz piszę co najwyżej listę zakupów detergentów i środków czyszczących dla menadżera. Talent się skończył gdzieś pomiędzy rachunkami a chłodnym powiewem cynizmu.
Myślę o tym świecie – cyfrowym, plastikowym, napędzanym przez algorytmy, influencerów i nienawiść drogową. Nikt nie szuka autentyczności, nikt nie chce nikogo i niczego słuchać. Wszyscy chcą tylko kolorowych światełek, łatwych odpowiedzi oraz iluzji bycia kimś ważnym. A ja? Ja jestem nikim. Owszem, jestem też Maksem, który sprząta po ludkach grających w grę, której sam nigdy nie potrafił ogarnąć.

Przyglądałem się szachom na stołach. Figury stały nieruchomo, czekając na ruch. Znałem zasady, kiedyś bawiłem się tym z ojcem. Ale to była tylko zabawa. Nigdy nie dotarłem do tego poziomu, gdzie widzi się coś więcej niż chaos. Czym jestem w tej partii? Królem? Na pewno nie. Damą? Ha! Nawet gońcem chyba nie. Jaka figura mi odpowiada? Oczywiście, że pionek. Mały, niewydarzony, ciągle na skraju porażki. Rusza się o jedno pole do przodu i tyle. Bez fajerwerków, bez splendoru. Jak ja.
Porównałem siebie do każdej figury. Król – za ambitny i zbyt chciwy na władzę, żebym mógł się za niego uważać. Hetman – zbyt chaotyczny, pozbawiony dyscypliny. Goniec – nie lubię parkować po przekątnej. Skoczek – brakuje mi zmysłu zaskoczenia oraz impulsywności. Nawet wieża wydawała się lepsza ode mnie. A pionek? Pionek jest jak ja. Bezbarwny, niewidoczny, zapomniany.

Myślę sobie, że gdybym był jakimś szachistą, to bym przegrał w pięć ruchów. I tak pewnie skończę – rozbity przez życie, z butelką taniego wina nad brzegiem Odry.
Nagle zauważyłem szachownicę szkoleniową wiszącą na ścianie. Na niej kompozycja – mat w dwóch posunięciach. Niżej otwarta książka… Marian Wróbel, 1954 rok. Na chwilę zapomniałem o mopach i detergentach. Przyjrzałem się zadaniu i, sam nie wiem dlaczego, zacząłem analizować pozycję. Pamiętałem jakiś ruch… spróbowałem go wykonać. Błędnie. Chciałem zerknąć do książki, ale dobra… Próbuję dalej. I nagle… mat! Rozwiązałem zadanie szachowe? Tak! Nie dowierzałem… Sprawdziłem każdy ruch. Nic nie mogło być inaczej.
Co to miało znaczyć? Ja, Maks – człowiek-szmata, rozwiązałem problem szachowy? To chyba jakiś żart losu. To pewnie zagadka dla początkujących… I chyba jeszcze mi się poszczęściło.
Czyściłem stoły, starając się ignorować ten dziwny przypływ euforii. Ale gdy w końcu otworzyłem książkę na stronie z odpowiedziami… to było na pewno to. Dobrze rozwiązałem zadanie!
Wybrałem losową stronę i trafiłem: „Pionek jest najsilniejszy w szachach, ponieważ najczęściej od niego zależy wynik partii”. Co? Pionek?!
Myślę. Zastanawiam się nad studiami, które rzuciłem, nad ojcem, który nie rozumie mojej decyzji i matką, która płakała, kiedy wyprowadzałem się z domu. Patrząc na moje życie, zaczynam dostrzegać sens w byciu pionkiem. A może przesadzam… Może po prostu chwytam się kurczowo jakiejś złudnej nadziei.
Ale ta myśl znów powraca dziwnym ukłuciem w sercu. Pionek… wytrwały i konsekwentny… na końcu Hetman…
Idę czyścić puchary. Dedykacje, lata, nazwiska… Ludzie, którzy poświęcili swoje życie szachom.
Myślę o tym, jak ci ludzie trenowali dzień w dzień, żeby osiągnąć te sukcesy. Bez komputerów, bez internetu. Czytali książki, analizowali partie, poświęcali wszystko dla szachów. To niewątpliwie wymagało dyscypliny i zaangażowania. A ja co zrobiłem?
Nic. Zrezygnowałem.

Zaczynam myśleć o tym wszystkim na nowo. Co by było, gdybym nie rzucił studiów? Co by było, gdybym posłuchał rodziców?
Pan Rafał sprawdza, czy wszystko jest okej. „Dobrze posprzątane, Maksie” – mówi sucho. „Może kiedyś i ty spróbujesz zagrać w szachy?” Wypuszcza mnie do domu.
Na placu Wolności, przy Odrze, widzę ludzi. Grają w szachy! Niesamowite… Zaczynam czuć dziwną radość, chęć zagrania z nimi.
Przy jednej z szachownic siedzi starszy mężczyzna i proponuje grę. Białe figury mam ja. Ruch pionkiem. vMoje stopy na chwilę opuszczają ziemię…
Dawid Jary
Wrocław 2025 r.
—
Wrocławski Klub Szachowy HETMAN
ul. Św. Antoniego 31B
50-073 Wrocław
—
Fotografiki skomponował Dawid Jary.
Aparat: Nikon F, zmodyfikowany do współpracy z niestandardową optyką (Fmod).
Obiektyw: AmiJar M5 – własnej konstrukcji, ogniskowa 250 mm, przysłona f/18.
Wszystkie fotografiki są w formacie RAW, nie były poddawane cyfrowej edycji.

















