„Późna mowa światła”
Stoisz przed oknem nieruchomo, niczym niedokończona litania,
a ja rozpalam w świetlistości stary dzwon;
spojrzenia przeszywają kurz i wzbijają się ku górze, jak dwa opadające liście noszące twoje imię.
Bez słów, tylko światło – język powoli przenikający skórę.
Twoje jasne włosy są oznaką miłości, ostatnim milczeniem śniegu spływającego na dno jeziora. Opadają w głąb moich powiek i topnieją we wzroku wiosennej wody; ten drżący znak twojego palca przesuwającego się po stronach przegania zmęczenie i ślady wyżłobione przez duszę w papierze.
To spojrzenie już dawno przestało być wzrokiem –
Dwie ścieżki światła wdzierające się do wspólnej pustki: badają, potwierdzają siebie nawzajem i wyrywają z nicości odcisk istnienia.
Wreszcie cię rozpoznaję –
i rozumiem kim jestem.
Okazuje się, że stoję właśnie w cieniu twoich oczu,
a twój zarys jest połową życia, które zgubiłem dawno temu.
Mówisz: „Mój cień spoczywa na twym ramieniu”.
Cień? To iskra żaru. Opada i pali mocniej niż dotąd – jej ciepło pochodzi z zachodu słońca, który właśnie przeminął.
Widzę w nim pustynie, po których włóczyłem się kiedyś;
moje serce słyszy też rzekę, wyschniętą od lat, która dzięki tobie powoli ożywa.
Przestaliśmy już szukać siebie nawzajem,
bo dawno odkryliśmy zapomniane wejście w twych oczach.
Czy pamiętasz, co mówiłem? Nie musisz – to przemieniło się w mój oddech, cicho pulsujący pod twoim żebrem.
Kiedy wspominasz gwiazdy,
widzę, jak z twoich ust spływa odbicie ufnego spojrzenia ku niebu,
a gdy opuszczasz wzrok –
milczenie; w nim słyszałem echo całego wszechświata.
Rozmawiamy o wszystkim, co pozostało niewypowiedziane.
Dawny strach unosi się jak popiół wśród nocy, a nadzieja kiełkuje głęboko w naszych sercach, splatając korzenie w lasy.
Gdy ty jesteś szczęśliwa – światło wstaje z mojego ramienia, bez konieczności słońca;
moja cisza staje się powiewem wiatru szepczącego w twoich uszach, cichego i delikatnego… i wiecznego.
Miłość polega bowiem na sklejaniu dwóch złamanych dusz do jednego kształtu, lecz najpierw pozwala każdej z nich istnieć niezależnie –
jedna jasna jak dzień, druga głęboka niczym noc. Gdy się spotykają –
toż to pożeranie wzajemne; świadkowie w oczach drugiego widzący prawdę o sobie.
Okazuje się, że my i ty jesteśmy tą zapomnianą pierwotną światłością.
Przemienieni, podzieleni na cienie, błądziliśmy przez wieki…
A teraz to wiemy:
Miłość jest ostatnim rytuałem powrotu duszy do jedności.
Wtedy gwiazdy szepczą, by przypomnieć, że w tej nieskończonej, ciemnej przestrzeni my oboje mamy te same korzenie; jesteśmy życiem zrodzonym ze zbłąkanych cząstek pyłu gwiezdnego.
Światło szuka swego odbicia i dotykając się delikatnie, zapala cały wszechświat.
Kiedy oni zadają pytanie „kim jesteś?”,
przestajemy odpowiadać, bo już wiemy:
To ciało jest promykiem światła ożywionym w twoim spojrzeniu.
A Ty, przecież nie tylko sobą, ale w głębi każdego spojrzenia słyszysz mój oddech i odpowiadasz na echo niesione przez niebo.
I tak idziemy przez ziemię – bez poszukiwania końca; wystarczy nam się widzieć i uznać na zawsze, że:
Jesteśmy zwierciadłem – początkiem oraz ostatecznym schronieniem całego świata.
Dawid Jary
Wrocław 2020 r.
fotografika RAW: Dawid Jary
